Opowieści przy kieracie. W oborze Jerzego Lewalskiego

Byłem już w tej oborze, w Wielkim Głęboczku, gdzie mieszkają Jerzy Lewalski z żoną Janiną. Obora w ich gospodarstwie to swego rodzaju muzeum. Będąc tam jakiś czas temu „zinwentaryzowałem” zasoby, które mogą imponować, żeby wspomnieć tylko rozmaite narzędzia rolnicze sprzed ponad stu lat, przedmioty domowego użytku, bryczki, ręczny magiel z 1905 roku, tara z przełomu XIX/XX w., waga, łyżwy na żabki, maszyna do szycia. Do tego opowieści, gdyż każdy przedmiot, rekwizyt wchodzący w skład prywatnego zbioru Jerzego Lewalskiego ma swoją historię, krótki opis na drewnianej tabliczce, także legendę.

Patrząc na przedmioty jakie zgromadził w niewielkiej oborze, trzeba koniecznie zaznaczyć, iż jest Jerzy Lewalski nie tylko pasjonatem staroci, ale też regionalistą. Przykładowo – kogo może obchodzić wieszak na ubrania z wytłoczonym napisem Neumark? Na pewno regionalistę, mieszkającego między Nowym Miastem Lubawskim a Brodnicą, dokładnie w połowie tej trasy. Kogo może obchodzić kierat wyprodukowany w – tu dokładny odczyt – Frankfurt a/ Main PH. Mayfarth & Comp. w 1872 roku. Na pewno zbieracza narządzi i urządzeń rolniczych. Takich jak Jerzy Lewalski.

– Maneż – spoglądam na żeliwne tryby.

– Po polsku kierat – precyzuje – maneż był w zaborze rosyjskim.

Ale nie kierat, magiel ręczna, czy blaszane logo „Ursusa” z jednego z pierwszych traktorów wyprodukowanych w Polsce, zwraca moją uwagę. Jest nim drewniany wózek dziecięcy, a to dlatego, iż jest to przedmiot z duszą, z historią. Niech więc Jerzy Lewalski opowie, co z tym wózkiem było…

– Brat matki, Władysław Siadkowski, gospodarz na 60 morgach, został w czasie wojny zabrany z tego gospodarstwa przez okupanta i wywieziony do Niemiec. Nie podpisał volkslisty, więc go zabrali. Z całą rodziną wysłali go na roboty w okolicach Chemnitz. Jego żona pracowała przy udoju bydła. Codziennie o 3.30 rano musiała iść do obory. On natomiast był zatrudniony w rozwózce kwiatów. Zaprzęg konny i wio! Mieli trójkę dzieci, Elżbietę, Henryka i Zygmusia. Wuj Władek płynnie mówił po niemiecku, miał dobrą szkołę z czasów, gdy mieszkał w Polsce. Tam w Niemczech, u bauera, gdzie przebywał, nie mogli dojść do tego jak to się stało, że gospodarza na 60 morgach zabrano z tego gospodarstwa. Sami Niemcy się dziwili. Nadszedł rok 1942, moja mama była przy nadziei. Napisała do swego brata, że przydał by się wózek, bo dzieciak za chwilę się urodzi. No to wuj przysłał, tak on dziś wygląda – pokazuje pamiątkę z lat dzieciństwa. – Przyszło zawiadomienie, że jest przesyłka, ojciec pojechał na dworzec do Jajkowa, odebrał.

Dziecięcy, drewniany wózek, w którym mały Jurek wożony był na spacer, między polami, na podwórku, przed domem, w którym zasypiał beztrosko, jest dziś jego wyjątkowym skarbem – zdarzeń z przeszłości, nie tylko w skali rodzinnej.

Tych opowieści dziesiątki. Tyle ile skarbów świata bliskiego zdołał zebrać w swojej oborze-muzeum Jerzy Lewalski z Wielkiego Głęboczka.

Tekst i fot. wind