Podróże małe i duże

Wołga, wołga…

Przejechali ponad trzy tysiące kilometrów przez Rosję, Białoruś do Polski, prawie zabytkowymi wołgami. Nie obyło się bez przygód, awarii technicznych samochodów i przyjaznych ludzi napotkanych na trasie.

Chociaż olej do silników dolewali dziesiątkami litrów, przejechali z miejscowości Gaj w Rosji do Małego i Wielkiego Leźna w powiecie brodnickim i na mecie rajdu strzelili z szampanów.

Na oryginalny pomysł wyjazdu do Rosji, zakupu tam starych limuzyn marki wołga i następnie przyjazdu nimi do Polski, wpadła grupa kolegów pochodzących z Małego Wielkiego Leźna oraz Warszawy. Piotr Baranowski, Karol Weręgowski i Marcin Kamiński z Małego i Wielkiego Leźna oraz Michał Pawlak z Działdowa, obecnie mieszkaniec Warszawy, postanowili pokazać w ten sposób, że nasi sąsiedzi ze Wschodu potrafią być przyjaźni i integrować się pomimo nieciekawych obecnie relacji politycznych.

Ruszyli najpierw do Moskwy, a następnie dalej do miejscowości Gaj w obwodzie orenburskim. Pomysł wyjazdu i odbycia rajdu zrodził się, kiedy Piotr Baranowski pracował w Londynie i tam poznał narzeczoną — Rosjankę Katię pochodzącą właśnie z Gaju. Dwie wołgi — nowsza z 1974 roku i starsza z metryką 1965 czekały zakupione, a niełatwo było takie modele odszukać. Trzeba było w tym celu pokonać nawet 800 kilometrów, ale w końcu się udało.

Pierwszym etapem „Międzynarodowego Rajdu Gaj-Leźno”, bo tak organizatorzy nazwali swój wypad, była Moskwa, gdzie znajomy Ukrainiec ugościł „polski kwartet” ziemniakami i słoninką oraz – co bardzo cenne – mocnym napitkiem własnej roboty. Przy okazji zwiedzili Plac Czerwony i mauzoleum Lenina, który, jak mówią, wcale się nie zmienia. Potem był dwugodzinny lot samolotem wewnętrznych linii do miejscowości Orsk, gdzie maszyna lądowała w stepie kołysana huraganowym wiatrem. Tam bagaże załadowano na ciężarowego ziła, a podróżnicy dojechali osobówką do Gaju — miejsca, gdzie czekały wołgi, z których jedna była jeszcze ciągle naprawiana.

– Obejrzeliśmy samochody stojące w garażu, a dodam, że męskie życie w tamtych stronach toczy się właśnie w garażach. Wewnątrz wisiał portret Putina, a towarzystwo przywitało nas flaszką mocnego trunku, która „poszła” na stojąco. Wieczorem też było gorąco, bowiem Piotrek obchodził 33. urodziny — wspomina Michał Pawlak.

Pierwszy etap rajdu liczył 1.100 kilometrów i wiódł do Kazania, gdzie dotarli po 19 godzinach.
– W drodze siadła nam prądnica w starszej wołdze i radziliśmy sobie, wymieniając akumulatory pomiędzy naszymi autami. Potem nocą jechaliśmy bez świateł. Na szczęście wokół był step i nie było żadnego ruchu pojazdów. W Kazaniu samochodami zajął się życzliwy mechanik, który podremontował poradzieckie maszyny. Potem, gdy jechaliśmy dalej, jeden z silników zaczął pochłaniać coraz większe ilości oleju. W końcu na „setkę” brał prawie 5 litrów — opowiada Marcin Kamiński z rajdowej grupy.

W końcu, przez Białoruś, rajd przyjaciół dojechał do Białegostoku. Jednak po drodze uczestnicy zatrzymali się w Katyniu oraz Smoleńsku, miejscach pamięci związanej z tragicznymi wydarzeniami w historii naszego kraju.

W Małym i Wielkim Leźnie podróżników już na rogatkach wsi witały rodziny i przyjaciele. Ma mecie był wystrzał rosyjskiego szampana i okrzyk: dojechaliśmy!

– Rosjanie byli dla nas bardzo przyjaźni i zawsze mogliśmy liczyć na ich pomoc — mówi zgodnie czwórka podróżników. A wołgi? Zostaną odrestaurowane i będą służyły ich nowym właścicielom.

* * *

Przypominam sobie inną okoliczność związaną z wołgą, samochodem niezniszczalnym. Otóż swego czasu w polskiej lidze hokeja na lodzie, w toruńskim klubie Towimor, grało dwóch hokeistów z Nowosybirska – Borys Barabanow i Walery Usolcew. Walek był bardziej rozmowny i często siadałem z nim by przy … coca-coli zebrać jakiś materiał do reportażu. Kiedyś, przy takiej okazji, Walek zwierzył mi się z pomysłu zakupu wołgi w Polsce i przetransportowania jej do Nowosybirska. Jak? Szwagier przyleci i pojedziemy – taki projekt miał Walek, a ja miałem mu w tym pomóc.

Rozpuściłem wici i już po kilku dniach zadzwonił do mnie Henryk Karczyński, szef OSiR-u w Nowym Mieście Lubawskim. Był – prawdopodobnie – rok 1990, jak dobrze pamiętam. Pojechaliśmy z Walkiem, dwa plecaki forsy.

Wołga miała kolor wody morskiej i stosunkowo niski przebieg, raptem 50 tys. km na liczniku, ponieważ właściciel jeździł nią niedzielnie, najczęściej do kościoła. Rocznik bodajże 1981. Przejechaliśmy się. W stronę Gwiździn, Mroczna. Wystarczyło.

Zainteresowani spisali umowę, a świadkami tego wiekopomnego wydarzenia był niżej podpisany i Henio Karczyński.

Po miesiącu przyjechał szwagier Walerego Usolcewa, też hokeista. Chłopaki zatankowali i pojechali. Kierunek – Nowosybirsk. Tydzień jazdy, żaden problem.

(wind)
Fot. Nadesłane